Nudziło mi się w pociągu. I wyszło TO. Cóż, komiks ani szczyt literatury wysokiej to to nie jest, ale zawsze coś. Może za miesiąc coś narysuję. :I
Oh, narzekanie na rzeczy w internecie. Wszyscy to robią,
więc w sumie, dlaczego ja nie?
A to, na co najbardziej narzekam w dzień powszedni to nie
pogoda, nie jedze… no dobra, magiczne słowa „głodna jestem” wypowiadam z
całkiem dużą częstotliwością, ale nie. Komunikacja miejska.
Jeśli pomyślałeś teraz – „O jeżu, nienawidzę komunikacji
miejskiej” – może ci się to spodobać.
Jak każdego dnia, wychodzisz na przystanek, odpowiednio
wcześnie, albo i nie i stoisz. I stoisz. I stoisz. Już nawet nie dziwi cię, że
twój środek transportu przyjeżdża kilka minut po czasie – w końcu to norma.
Grunt, że przyjeżdża. Iiii jest wypakowany po brzegi. Wciskasz się więc
pomiędzy pana z aktówką a panią, która jakimś cudem znalazła sobie na tyle
miejsca, że czyta wyczynowo – bo bądźmy szczerzy, czytanie na stojąco w
autobusie powinno być oficjalnym sportem ekstremalnym. I wtedy to czujesz –
zapach naftaliny i starych ubrań. Kawałek od ciebie starsza pani próbuje
przepchnąć się na to jedyne wolne miejsce w całym autobusie i nic, powtarzam,
NIC nie stanie jej na drodze. Serdeczne wyrazy współczucia dla tych, którzy
poczuli jej łokieć na swoim brzuchu. Starsza pani w końcu dotarła do Mordoru i
z westchnieniem ulgi godnym Frodo, który właśnie wrzucił pierścień w ogień
pomieszanym z jękiem Goluma spadającego za pierścieniem oklapła na siedzenie.
Dobrze, aktówka twojego sąsiada przestała wbijać ci się w udo, już prawie
możesz oddychać, jedziemy. Oczywiście, zatrzymanie na kolejnym przystanku nie może
obyć się bez ostrego hamowania ze strony kierowcy, więc pan i jego aktówka
lądują na tobie, a kobieta z książką udaje, że rurka, która właśnie wbiła jej
się w mostek wcale jej nie ruszyła.
I wtedy, na tym przystanku, wsiada kolejna porcja
migrującego ludu – w tym dres z kebabem, który postanowił dokonać konsumpcji
właśnie tu, obok ciebie. Orientujesz się, że w sumie to ścisk jest tylko przy
drzwiach, między siedzeniami jest dużo wolnego miejsca, ale NIKT NIE JEST NA
TYLE INTELIGENTNY, ABY PRZESUNĄĆ SIĘ CHOCIAŻ 10 CM. Więc stoisz, wąchasz zapach
naftaliny pomieszany z kebabem i odorem piwa, bo na drugim końcu autobusu pan
żul postanowił urządzić sobie libację. Łup – znowu hamowanie. W tym momencie i
człowiek bez choroby lokomocyjnej odczuwa potrzebę wyjęcia torebki i zwrócenia
śniadania – a jeśli – jak ja – masz jeszcze chorobę lokomocyjną, to miejmy
nadzieję, że masz dużo samokontroli.
W końcu nadchodzi ten upragniony moment: przystanek, na
którym masz wysiąść objawia się jak Ziemia Obiecana, dziękujesz Bogu, czy
komukolwiek lub czemukolwiek, w co wierzysz, że kobieta z książką nie musiała
sobie kupić nowej po ataku twojego śniadania, słyszysz anielską muzykę, na
przystanek pada światło, otwierają się drzwi iiii….
Zatrzymujesz się na plecach dresa, który szczęśliwie
skończył już pożeranie kebaba, ale ani myśli ruszyć się sprzed drzwi, bo jego
przystanek jest następny i nie obchodzi go, że ten jest właśnie twój. Nie. On
stoi.
W końcu dostrzegasz lukę w masie ludzkiej i próbujesz wyjść,
ale czeka cię jeszcze jedna przeszkoda.
HORDA ZOMBIE PRZED DRZWIAMI.
Zawsze. Tłum ludzi, którzy nie rozumieją, że ludzie oprócz
wsiadania, chcą też z autobusu wysiąść i nie zostawiają na chodniku ani jednego
miejsca na twoją – bądź, co bądź – wcale nie taką gigantyczną stopę. Może jakaś
rozumna istota przesunie się trochę po twoim „przepraszam” i autobus wypluje
cię na zewnątrz. Jeśli tak, halleluja i do przodu, powietrze jednak istnieje,
chwilę zajmuje ci odzyskanie jakiegokolwiek samopoczucia i przestrzeni
osobistej, bo ta już dawno spakowała walizki i wyniosła się do mamusi.
Jeśli jednak nie uda ci się wysiąść – spokojnie – na
następnym przystanku wysiada dres. Trzymaj się jego pleców. W sumie spacer też
ci dobrze zrobi, Prawda?